Fot. Witold Zglenicki, domena publiczna, Wikimedia Commons
Kiedy dokładnie w połowie XIX wieku, pewnego zimowego dnia, w małej miejscowości pod Łodzią rodzi się Witold, nikt nie przeczuwa, że będzie on wizjonerem. I to podwójnie. I że wyzwolone przez niego nowe źródła energii do dziś będą napędzać cywilizację, w której żyjemy. I to podwójnie.
Ropa i wiedza. Właściwie te dwa słowa są kluczem do fenomenu Witolda Zglenickiego. Jak się też okazało, stały się również cywilizacyjnymi krokami milowymi. A on to wiedział. Może to instynkt? Może solidna wiedza zdobyta w renomowanym Instytucie Górniczym w Petersburgu, między innymi u Mendelejewa? Pewnie najbardziej pasja. I wizja. A może po prostu potrafił uważnie wpatrywać się w wodę?
Koniec wieku, daleko w parnym Baku, Zglenicki pływa nocami po Morzu Kaspijskim i analizuje wybuchy gazowo-błotnych podwodnych wulkanów, mierzy poziom wody, nanosi skrupulatne pomiary na mapy. W owym czasie to działalność kompletnie szalona.
Wszyscy wiedzą, że Baku to zagłębie ropy, wydobycie w okolicy kwitnie, szyby są wszędzie, panuje dosłowna gorączka wydobycia, rosną gigantyczne fortuny, między innymi noblowska. Ale to Zglenicki zauważa, że im bliżej morza, tym ropy więcej. Odważa się więc na myśl, by ją morzu wyrwać. Wymyśla pierwszą na świecie morską platformę wiertniczą.
Kiedy składa wniosek o przydzielenie działki w celach wydobywczych... na morzu, władze nie wiedzą, co zrobić z tak dziwnym pomysłem. Tworzy się specjalna komisja, której Zglenicki prezentuje wymyśloną przez siebie technologię.
Na własną działkę będzie musiał jeszcze poczekać, a tymczasem zostaje poproszony o opracowanie map działek roponośnych. Wszyscy myślą, że zajmie mu to wieki, a on ma je prawie gotowe. To opracowanie nadal jest bazą wydobycia w Baku, na terenach dzisiejszego Azerbejdżanu. A Zglenickiemu przydzielone zostają inne roponośne działki, w końcu i morska także.
Ale niestety platforma nie powstaje. Zglenickiego zwycięża śmiertelna wtedy cukrzyca. Ale ten wielki wizjoner zdąży dokonać jeszcze jednego dzieła, a raczej zapoczątkować wiele dzieł, które być może wciąż są w obiegu. Ustanawia bowiem testament, zadbawszy uprzednio o rodzinę, życiową partnerkę i syna, w którym przepisuje gigantyczne (choć wtedy jeszcze nie znanej wysokości) dochody ze swoich działek Kasie im. Mianowskiego.
To instytucja wspierająca rozwój nauki polskiej, podupadłe wtedy uniwersytety, druk książek i podręczników. Kultura i nauka polska (te znajdujące się wówczas pod zaborem rosyjskim) dostają potężny zastrzyk pieniędzy. Funduszem zarządzać będą między innymi Henryk Sienkiewicz, Bolesław Prus i Tytus Chałubiński.
Choroba i historia sprawiły, że wizjonerstwo Zglenickiego nie ma zasłużonego rozpoznania i sławy. Pierwsza platforma powstała dużo później, pieniądze dla nauki przepadły wraz z nacjonalizacją jego gruntów. Pozostała ta wizja, potrzeba patrzenia daleko w przyszłość, dążenia do niemożliwego, wbrew zdziwieniu innych, do dna, a nawet jeszcze głębiej.
Kto liczy na tygodnie, ten sieje trawę.
Kto liczy na lata, sadzi drzewa.
Ale kto liczy na stulecia,
Ten wychowuje i kształci ludzi.
Witold Zglenicki